Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

10/11 kwietnia 1942 r. - kpt. pil. Tadeusz Czołowski (305 Dywizjon)

Poniższy tekst to relacja kpt. Tadeusza Czołowskiego (wówczas pilota 305 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Mazowieckiej") z lotu na bombardowanie Dortmund nocą z 10 na 11 kwietnia 1942 r. Tekst został spisany kilkadziesiąt lat po wojnie:

Ciężko było się dostać nad Essen, a jeszcze ciężej - może ze względu na zmęczenie - wrócić z nad tego celu i wypłynąć na trasę powrotną do Bazy. To się nam udało doskonale i na powrotnej trasie, zadowolonych ze zrzucenia bomb na tak ważny cel, spotkała nas niespodzianka, co do której nie przypuszczałem, że kiedyś w ogóle los pozwoli mi ją wspominać.

Minęliśmy właśnie brzeg Holandii mając wysokość 13.000 stóp, kurs 290 stopni. Byłem kapitanem załogi i w poczuciu odpowiedzialności nie zapomniałem, że jesteśmy w rejonie działania niemieckiego lotnictwa myśliwskiego. Często więc pytałem się strzelca tylnego i przedniego, czy czuwają i jaka jest sytuacja. Odpowiedź była zawsze "O.K.", tak z przodu jak i z tyłu. Godzina była chyba około drugiej w nocy, pogoda jak zwykle w kwietniu pochmurna, a noc bardzo ciemna. Gdy zbliżaliśmy się do połowy kanału. postanowiłem drugiemu pilotowi dać możliwość latania. Zmieniliśmy się przy sterach, a ja stanąłem koło niego obserwując jak pracuje.

Po 10 minutach lotu coś silnie wstrząsnęło samolotem i równocześnie silny błysk oślepił mnie na chwilę. Tylny strzelec krzyknął, że myśliwiec nas atakuje, a równocześnie zameldował, że jest ranny i prosi o pomoc. Radiotelegrafista zameldował, że radio nie działa, nawigator również melduje, że jest ranny. Przedni strzelec domaga się by go wypuścić z wieżyczki. Nie zwracam uwagi na te głosy i meldunki, a zacząłem kierować pilotem dla wykonywania uników. Tylny strzelec na skutek rany słabo mnie informował, więc orientowałem się jedynie po seriach atakującego myśliwca, które zawierały pociski świetlne. W ten sposób uniknęliśmy dalszych jego ataków, a w końcu w ogóle nas zgubił. Tylko pierwsza seria - i to z działek - którą zaskoczył nas, była celna. Potem już pudłował, za co jestem mu do dzisiaj niezmiernie wdzięczny. Naturalnie unikom naszym też trzeba przypisać pewną zasługę.

Miałem teraz chwilę czasu. By ogarnąć szczegółowo sytuację i wydać pewne dyspozycje załodze. Przedniego strzelca wypuściłem z wieżyczki, kazałem mu wraz z nawigatorem wyciągnąć rannego tylnego strzelca z jego wieżyczki i dać mu pierwszą pomoc. Następnie przedni strzelec miał udać się do wieżyczki tylnego strzelca i obserwować dalej. Radiotelegrafista miał za wszelką cenę uruchomić aparat i nadać SOS i pamiętać o spięciu klucza radiowego, gdybyśmy mieli wodować. Całość miała się przygotować do wodowania, z tym zastrzeżeniem, że gdybyśmy dociągnęli do brzegu Anglii, to musimy się przygotować do skoku spadochronem.

Silny zapach benzyny w samolocie zorientował mnie, że benzyna nam ucieka. Po osobistym sprawdzeniu przekonałem się, że przewody paliwa zostały uszkodzone przez pociski, a benzyna wycieka na dno samolotu. Ten fakt jeszcze mocniej utwierdził mnie w przekonaniu, że nie dociągniemy do Anglii i że będziemy wodować. Tymczasem samolot posuwał się bardzo wolno, z szybkością 80-85 mil. Uszkodzone przewody hydrauliczne spowodowały, że podwozie oraz klapy opuściły się i hamowały w dużym stopniu szybkość. Równocześnie w szybkim tempie traciliśmy wysokość. 1000 stóp nad powierzchnią morza, cała załoga była przygotowana do wodowania i z dużym napięciem czekaliśmy na tą chwilę. Coraz szybciej opadaliśmy w ciemną otchłań morza, już czułem zapach wodorostów i słonej wody. Po chwili uderzyliśmy jak należało dolną częścią kadłuba o wzburzoną powierzchnię morza i samolot zaczął napełniać się wodą. "Dinghy drill" poszedł znakomicie i wszyscy szczęśliwie znaleźli się w dinghy. Wszyscy, to znaczy sześciu członków załogi, w tym dwóch rannych w nogę: tylny strzelec w lewa a ja w prawą. Noga zabolała mnie dopiero w łodzi, gdy sięgnąłem ręką do mego lotniczego wysokiego buta, umaczałem ją we krwi.

Zaczęliśmy się kołysać w łodzi, a nad nami słyszeliśmy huk maszyn, które też wracały z wyprawy. Noc była zimna i bardzo ciemna a powierzchnia morza niespokojna. Choć przemoknięci i niepewni losu w najbliższej przyszłości byliśmy jednak bardzo zadowoleni, że udało nam się szczęśliwie wsiąść do łodzi i że jesteśmy wszyscy razem. Zaczęliśmy stosować wszelkie sygnalizacje świetlne, które mieliśmy do dyspozycji. W niespełna cztery godziny w tych ciężkich warunkach spostrzegliśmy i obserwowaliśmy z napięciem światło, które z daleka zbliżało się zdecydowanie w naszym kierunku. Zauważyliśmy również drugie światło, które z innego kierunku również zbliżało się do nas. Przeczucia nas nie zawiodły: to rzeczywiście szła dla nas pomoc. Gdy jeden ze statków był już bliżej, radiotelegrafista nasz zaczął nadawać sygnały latarką i ku naszej radości otrzymał odpowiedź "O.K. coming", co już nas upewniło, ze jesteśmy uratowani. Jeden mały statek zbliżał się do nas z jednej strony a łódź motorowa - jak się okazało "life boat" - z drugiej strony. Statek przybył pierwszy i szybko wydostaliśmy się na jego pokład, gdzie nas bardzo gościnnie przyjęto. Spory łyk rumu z dużej, specjalnej butli rozgrzał każdego z nas. Po tych wrażeniach, a także z upływu krwi z rany zapadłem w głęboki sen. Obudziłem się, gdy mnie przenoszono na noszach do sanitarki, lawirując wąskimi ścieżkami pomiędzy zasiekami i schronami obrony wybrzeża. Sanitarka zawiozła nas do szpitala w Cromer, na wschodnim wybrzeżu Anglii. Byliśmy uratowani i bezpieczni.

Jest to fragment, z historii działań Lotnictwa Bombowego w Wielkiej Brytanii (rok 1942 kwiecień).

Lotnictwo Bombowe bombardowało między innymi: Essen, Kolonię, Hamburg, Rostock. Ogółem w bombardowaniach brały udział 352 samoloty. W moim "Log Book" pilota 305 Dywizjonu Bombowego - Ziemi Poznańskiej - im. Marsz. Józefa Piłsudskiego jest notatka: Kwiecień 10 1942 - Wellington 5519U.

Załoga: Pilot F/Lt. T. M. Czołowski, 2-gi pilot Sgt. Malejka, Nawigator F/O Jeżycki, Radio-Oper. Sgt. Zając, Bombardier, Strzelec przedni Sgt. Poniatowski i Strzelec tylny Sgt. Wziątek.

Operacja No 10 - Bombardowanie Essen.

Trasa Lindholme (Lincolnshire) - Essen. Wodowanie w kanale La Manche

Tadeusz Czołowski