Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

Polscy lotnicy w 112 Dywizjonie Myśliwskim RAF

Na rok przed walkami w Afryce Północnej słynnej polskiej eskadry zwanej Polish Fighting Team, czy "Cyrkiem Skalskiego", walczyła tam mniej liczna grupa polskich myśliwców. Choć zostali jako ochotnicy przydzieleni do 112 Dywizjonu Myśliwskiego RAF (112 Squadron), zwanego powszechnie "Dywizjonem Rekinów", wywodzili się z jednostki nieoperacyjnej, Oddziału Polskiego w Takoradi. Składał się on z polskich pilotów stacjonujących w brytyjskiej kolonii Złote Wybrzeże (obecnie Ghana), których zadaniem było przerzucanie samolotów ze Złotego Wybrzeża przez Afrykę, do Egiptu i na Bliski Wschód. Loty te, choć niezwykle niebezpieczne z uwagi na zagrożenia czyhające ze strony klimatu oraz dzikości czarnego kontynentu, nie dostarczały żadnej okazji do styczności z nieprzyjacielem.

Piloci kierowani do służby w Afryce byli dobierani według jasnych kryteriów, w których znaczenie miał brak szeroko rozumianych predyspozycji do służby bojowej. W Takoradi znaleźć można było zarówno pilotów starszych wiekiem, jak i pozbawionych (przynajmniej w ocenie przełożonych) wystarczających umiejętności pilotażowych czy ducha bojowego. Mimo to po kilku miesiącach służby nieoperacyjnej część z tych pilotów zgłosiła chęć, by odejść do jednostki walczącej na froncie północnoafrykańskim. Było to latem 1941 r., a więc w okresie, w którym głośno było o oblężeniu Tobruku bronionego przez polskich żołnierzy Samodzielnej Brygady Strzelców Karpackich.

Pomysł stworzenia polskiej grupy myśliwskiej w Afryce Północnej nie wyszedł jednak ze strony Polaków. To brytyjski minister lotnictwa Sir Archibald Sinclair 15 sierpnia 1941 r. skierował do premiera rządu polskiego na uchodźstwie i Naczelnego Wodza gen. Władysława Sikorskiego pismo następującej treści:

Drogi Panie Premierze,

Przypomina Pan sobie, że gdy zaczynaliśmy transportowanie samolotów z Takoradi do dowództwa wojska na Środkowym Wschodzie [tu i dalej właściwie: Bliskim Wschodzie - przyp. W.Z.], przyszedł nam Pan wspaniałomyślnie z pomocą, użyczając Królewskim Siłom Powietrznym pewnej ilości polskich pilotów do tej odpowiedzialnej pracy. Zostało wówczas ustalone, że nieliczny polski personel administracyjny będzie towarzyszył tym pilotom, okazało się to bardzo dobrym rozwiązaniem.

Według posiadanych przeze mnie informacyj, ilość polskich pilotów znajdujących się obecnie w Takoradi jest 67. Z tej liczby niektórzy nie nadają się do akcji bojowej z powodu wieku, lecz wielu z nich odpowiada wszelkim warunkom, aby ich użyć w operacyjnych jednostkach na Środkowym Wschodzie.

Możliwość dania tym pilotom okazji walczenia w ramach R.A.F. na Środkowym Wschodzie była już, o ile rozumiem, podsuwana Panu Premierowi, jednakże wówczas stał Pan na stanowisku, że należy zachować ich jako przyszłe uzupełnienie jednostek polskich w Wielkiej Brytanii. Z drugiej strony nie byłoby ekonomiczne sprowadzanie tych pilotów z powrotem do Wielkiej Brytanii dla pracy operacyjnej, natomiast dowódca naczelny na Środkowym Wschodzie pragnąłby bardzo użyć wszystkich pilotów nadających się do akcji bojowej w ramach podległych mu wojsk.

Byłbym bardzo wdzięczny Panu Premierowi za rozpatrzenie tego projektu i za podanie mi swojej opinii do wiadomości.

Dla zachowania polskiej odrębności tych lotników proponuję, aby byli oni sformowani początkowo jako polska eskadra, która była częścią dywizjonu R.A.F. na Środkowym Wschodzie. Z biegiem czasu w miarę napływu lotników polskich, mogliby oni być sformowani w kompletny dywizjon. Jeżeli chodzi o personel naziemny dla dywizjonu, przypuszczam, że powinien on pozostać angielski (R.A.F.), chyba że stopniowe przesunięcie dostatecznej ilości polskiego personelu lotniczego do Dowództwa Sił Brytyjskim na Środkowym Wschodzie uznane zostałoby za bardziej praktyczne rozwiązanie.

Wasze dywizjony myśliwskie odznaczyły się wczoraj. Raz jeszcze pobiły one przeważającego nieprzyjaciela i zyskały sobie podziw nas wszystkich.

 

Szczerze oddany
Archibald Sinclair

Odpowiedź Sikorskiego z 26 sierpnia 1941 r. otworzyła drogę do dalszych działań:

Drogi Ministrze

Z przyjemnością przyjmuję Pana propozycję zorganizowania polskiej eskadry bojowej z pilotów znajdujących się w naszym oddziale w Takoradi, gdyż i moim zamiarem było dać naszemu personelowi możność zapoznać się ze specjalnymi warunkami walki na Środkowym Wschodzie.

Jak Panu wiadomo do oddziału Takoradi wysłaliśmy przeważnie pilotów starszych wiekiem, nienadających się już do walki. Dowódca tego oddziału doniósł, że 22 pilotów zgłosiło się ochotniczo do jednostek bojowych, z tego 9-ciu powyżej 35 lat i 13-tu od 23 do 35 lat. Niewątpliwie tylko ci ostatni mogą być brani w rachubę.

Ponieważ dłuższy pobyt w Afryce mógł wpłynąć ujemnie na ich stan fizyczny będę Panu wdzięczny za wydanie polecenie, by przed przeniesieniem do jednostki bojowej zostali poddani szczegółowym badaniom lekarskim, jak również o zarządzenie, by w związku z tym przeniesieniem żaden z nich nie został obniżony w stopniu służbowym (acting rank), jaki posiada obecnie.

Nie mogę w obecnej chwili wiązać się żadną obietnicą odnośnie liczebnego i organizacyjnego rozwoju P.S.P. na Środkowym Wschodzie. Będzie to zależeć od napływu świeżych sił przede wszystkim z terenów Ameryki i Kanady, gdyż te rezerwy personelu lotniczego, któremi dysponuję obecnie, muszą być zachowane w całości dla uzupełnienia jednostek bojowych walczących na terenie Zjednoczonego Królestwa.

Dziękuję Panu serdecznie za wyrazy podziwu dla wartości bojowych naszych jednostek myśliwskich.

 

Sikorski

Jak czytamy wyżej, do służby operacyjnej zgłosiło się 22 ochotników, spośród których do szkolenia operacyjnego wybrano połowę. Jednym z kryteriów był wiek poniżej 35 lat. Dowódcą, czy raczej z uwagi na nieformalny charakter grupy, starszym, został kpt. Feliks Gazda (w jego wypadku zastosowano wyjątek dotyczący limitu wiekowego - miał wówczas skończone 38 lat). Pozostałymi pilotami byli: por. Witold Jander, por. Henryk Knapik, por. Feliks Knoll, por. Czesław Matusiak, st. sierż. Jerzy Różański, sierż. Stanisław Grondowski, plut. Józef Derma, plut. Wiktor Giedroyć, plut. Jan Mikulski i plut. Zbigniew Urbańczyk.

Lotników skierowano do jednostki wyszkolenia bojowego 71 Operational Training Unit (71 OTU) w Gordon's Tree koło Chartumu, na terenie współczesnego Sudanu. W czasie II wojny światowej nie był on niepodległym państwem i znajdował się pod władaniem egipsko-brytyjskim. Lotnisko położone było na pustkowiu w pobliżu stacji kolejowej o tej samej nazwie, znajdującej się na południowy zachód od centrum Chartumu, na prawym brzegu Nilu Błękitnego. Angielskojęzyczna nazwa (Drzewo Gordona) pochodziła od pojedynczego, olbrzymiego drzewa tam rosnącego i nazwiska brytyjskiego wodza Charlesa George'a Gordona, generała i zarządcy kolonialnego, zabitego w 1885 r. w Chartumie w czasie powstania Mahdiego. Obecnie teren Gordon's Tree pokrywa gęsta zabudowa miasta.

Polacy trafili do jednostki w różnych momentach. Jako pierwsi, 1 listopada 1941 r., Takoradi opuścili Knoll, Matusiak i Różański. 4 listopada ich drogą podążył Derma, 6 listopada Jander i Knapik, 9 listopada Grondowski, a 10 listopada - Urbańczyk. Wyjazd Mikulskiego z powodu choroby został opóźniony do czasu wyleczenia, a ostatecznie nigdy nie nastąpił.

Z powodu przepełnienia OTU dwóch pozostałych pilotów - Gazdę i Giedroycia - skierowano na urlop i przydzielono na wyszkolenie w połowie grudnia. W książce lotów kpt. Gazdy znajduje się informacja, że jego kurs w 71 OTU trwał od 23 grudnia 1941 r. do 21 stycznia 1942 r. Aby wyrównać w czasie odejście Polaków na front, tych z nich, którzy rozpoczęli szkolenie jeszcze w listopadzie, skierowano na urlopy w styczniu lub lutym 1942 r. Wraz z dziesięcioma pilotami do Gordon's Tree przydzielono także ppor. Władysława Włodarczyka w charakterze tłumacza i oficera łącznikowego.

71 OTU powstał na lotnisku w mieście Ismailia (Al Ismailiyah) w Egipcie. Do Sudanu został przeniesiony we wrześniu 1941 r. Ośrodek ten miał za zadanie wszechstronnie przygotowywać pilotów do walki na froncie w Afryce Północnej. Przydzieleni tam Polacy szkolili się na samolotach typu Hurricane i Tomahawk. Założenia kursu dowódca Oddziału Polskiego w Takoradi, płk dypl. pil. Mateusz Iżycki, opisał następująco:

Czterech pierwszych [pilotów] zostało już posłanych do O.T.U. w Khartoum gdzie rozpoczęli trening, który osobiście będę nadzorować. Warunki dobre, odbędą po 60 godzin lotów i odpowiednie ćwiczenia i strzelania. Dowódca angielski wyraził mi duże zadowolenie z tych pierwszych przybyłych.

Już po zakończeniu szkolenia pierwszej grupy pilotów, Iżycki w sprawozdaniu za listopad i grudzień 1941 r. pisał:

Piloci, którzy ochotniczo wstąpili do eskadry myśliwskiej, zostali przydzieleni do 71 OTU. Po przeszkoleniu ziemnym (strzelanie, sprzęt itp.) przeszli 3-5 tyg. kurs latania w szyku, akrobacji. Wszyscy ukończyli pomyślnie z wyjątkiem Sgt Giedroyć. Praca w warunkach zbliżonych do polowych dała im zaprawę do warunków na froncie.

W styczniu przejdą oni krótki kurs strzelania w powietrzu, poczem zostaną przydzieleni do jednej z eskadr myśliwskich.

Niestety, pośpiech, nastawienie części kursantów, czy wreszcie nieobecność w Gordon's Tree starszego grupy podczas szkolenia pierwszych ośmiu pilotów doprowadziły do tego, że Polacy zostali wypuszczeni z tej szkoły z niedostatecznym przygotowaniem.

Bardzo krytyczny obraz szkolenia utrwalił w swoim "Sprawozdaniu z przebiegu wyszkolenia myśliwskiego i pracy w eskadrze na froncie za czas od dn. 31.11.41-5.5.42" kpt. Feliks Gazda, najbardziej doświadczony pilot w grupie, służący w lotnictwie myśliwskim przez 9 lat, od końca 1929 r. do końca 1938 r. Przez trzy i pół roku był dowódcą 133 Eskadry Myśliwskiej 3 Pułku Lotniczego w Poznaniu. Jego opinię uznać należałoby zatem za wiarygodną. Gazda pisał:

Szkoła myśliwska w Khartumie dawała możliwość doskonałego przygotowania do walki. Pomimo to, większość naszych pilotów wyszła z niej niewystarczająco przygotowana. Na kurs przydzielani byli piloci - rzadko pojedynczo tak jak my. Częściej przychodziły całe dyony i jako jednostki zorganizowane przechodziły dokładnie cały program, bo o to dbał d-ca. Pojedynczy zaś piloci starali się najszybciej wyjść ze szkoły, nie opanowując wystarczająco wyszkolenia. Tak było u nas z tymi pilotami. Mając od 14-20 godzin treningu w szykach (na to jak najwięcej zwracano uwagę) odchodzili na front. Władze szkoły uwzględniały chęć szybkiego pójścia na front i pilot z odpowiednią ilością godzin, a nie jakości zadań, mógł odejść. Wyszkolenie w OTU składało się z wyszk.[olenia] ziemnego i w powietrzu.

Wyszkolenie ziemne (obsługa sprzętu i taktyka) dawało możność pilotom zdobycia maksimum wiadomości przy bardzo dostępnej formie. O zdobycie i umożliwienie nauczania dbały władze angielskie i nasze. Mieliśmy wszystkie pomoce naukowe. Wszyscy instruktorzy starali się o nas. Polskie władze przydzieliły nam tłumacza i wszystkie instrukcje, taktyka była przetłumaczona na język polski. Wyszkolenie na ziemi piloci opanowali wystarczająco.

Wyszkolenie w powietrzu. Okres wyszkolenia w powietrzu nie był określony, pilot mógł szkolić się od 3-7 tygodni, w zależności od jego chęci pójścia szybkiego na front. Progr.[am] wyszkolenia składał się z 25 zadań, aż włącznie do lotów w nocy.

Piloci nasi wyszkoleni byli niewystarczająco. Były tego następujące przyczyny: piloci mieli od 100 do 150 godzin lotów w ferryingu na myśliwskich samolotach, na skutek tego władze szkolne patrzyły się jak na starych myśliwców, przypuszczalnie nie wiedząc, że oprócz dobrego lądowania ci ludzie absolutnie nie mają pojęcia o wyszkoleniu myśliwskim. Przy wylataniu dużej ilości godzin (jako ferry), a niewystarczającej jako myśliwcy, mieli odejść na front - ukończyli szkołę. Sami ci piloci zaczęli mówić, że szkoła nic im nie dała. Nie dała, ponieważ chcieli szybko odejść. Jako przykład zadań może świadczyć stosunek moich lotów do ich. Byłem 8 lat myśliwcem. Oni byli tylko pilotami przeważnie aerokl.[ubów] cyw.[ilnych]. Wykonałem w szkole ok. 25 l.[otów] w tym 10 strzelań, inni wykonali od 14-20, w tym 2-3 strzelania. O tym dowiedziały się nasze władze i również dały możliwość doszkolenia. Piloci oprócz mnie, wszyscy zostali wysłani do szkoły strzelania w Bilbeis. Dużo nie mogę napisać o niej, wiem, że szkoła była świeżo powstała, niezupełnie zorganizowana, wykonali w niej od 2-6 lotów i powrócili na front. Chęć szybkiego ukończenia szkoły oraz niesłuchanie mych rad (mogłem tylko radami służyć, ponieważ nie miałem innych praw) zemściła się. Moim zdaniem było ok. 4 pilotów bardzo dobrych jako ferry, reszta ledwie trzymała się powietrza. Jako przykład podam rozmowę po walce. Zapytany przeze mnie pilot, co robił, kiedy go npl zaatakował, odpowiedział: "Oddałem drążek, uciekałem do ziemi". Albo pilot wysiada z maszyny po patrolowaniu, mówi: "Dzisiejszy lot bardzo mi dobrze wychodził, bo cały czas kulkę (gyro) miałem w środku".

Słowa te potwierdza np. osobista książka lotów (log-book) por. Henryka Knapika. Lotnik ten odnotował, że w 71 OTU wykonał 23:00 godziny lotów (1:00 na szkolnym samolodzie Harvard i 22:00 na Tomahawku) oraz 6:00 godzin w ramach szkoły ognia w Bilbeis, na Hurricanie I. Kpt. Feliks Gazda w 71 OTU wykonał 31:05 godzin lotów (z czego 1:10 na dwusterze).

Dla porównania, polscy piloci myśliwscy posiadające przedwojenne wyszkolenie myśliwskie w latach 1941-1942 w Wielkiej Brytanii kończyli kursy myśliwskie, trwające znacznie dłużej. Przykładowo pchor. Edward Jaworski w jednostce wyszkolenia bojowego 55 Operational Training Unit w Usworth wykonał 65:30 godzin lotów, a plut. Franciszek Malczewski w 58 Operational Training Unit w Grangemouth - 53:55 godzin.

W trakcie szkolenia w Gordon's Tree, w styczniu 1942 r. do Oddziału Polskiego w Takoradi powrócił plut. Wiktor Giedroyć, z powodu niedostatecznych postępów w nauce.

Szkoła ognia, na którą skierowano polskich pilotów na przełomie stycznia i lutego 1942 r., odbyła się w ramach centralnej szkoły strzelania RAF na Bliskim Wschodzie - RAF (Middle East) Central Gunnery School. Powstała w grudniu 1941 r. w Edku (Idku, Edkou) koło Aleksandrii w północnym Egipcie. W styczniu 1942 r. została przeniesiona na lotnisko w mieście Bilbeis, w delcie Nilu, ok. 60 km na północny wschód od Kairu.

Po ukończeniu szkolenia 10 lotników polskich, w dniach od 8 do 10 lutego 1942 r., przybyło do 112 Dywizjonu RAF. Jednostka wyposażona była w myśliwce Kittyhawk i stacjonowała na polowym lotnisku Gambut (Kambut) w Libii, znajdującym się przy wiosce o tej samej nazwie, ok. 50 km na wschód od Tobruku. Lotnicy rozpoczęli tam pracę bojową. Nieodpowiedni dobór personelu i niedostateczne jego wyszkolenie, o którym w swoim raporcie pisał kpt. Feliks Gazda, niestety szybko dały o sobie znać.

Już na samym początku, 12 lutego 1942 r., zdarzył się śmiertelny wypadek. Por. Czesław Matusiak wystartowawszy na lot treningowy nad lotniskiem zaczął wykonywać figury akrobatyczne. Wskutek utraty prędkości jego Kittyhawk I (AK584) wpadł w korkociąg i rozbił się doszczętnie.

Pierwszy lot bojowy w jednostce wykonał 14 lutego plut. Zbigniew Urbańczyk. Do pierwszego spotkania Polaków z nieprzyjacielskimi samolotami doszło 21 lutego. W walce z Messerschmittami 109 nad Gazalą zestrzelone zostały trzy samoloty 112 Dywizjonu RAF, które najprawdopodobniej padły ofiarą słynnego asa Luftwaffe Lt. Hansa-Joachima Marseille'a. Dwóch spośród tych pilotów było Polakami, którzy zdołali ujść z życiem, lądując przymusowo. Plut. Józef Derma na Kittyhawku I (AK894) wyszedł z wypadku cało, natomiast por. Witold Jander kraksując na Kittyhawku I (AK814) doznał złamania prawej nogi. Został przewieziony do szpitala i nie wrócił już do 112 Dywizjonu RAF.

13 marca w walce z niemiecką wyprawą bombową zestrzelony został przez Messerschmitta 109 st. sierż. Jerzy Różański. Jego pogromcą był Obfw. Otto Schulz z jednostki II./JG 27. Różański na swoim Kittyhawku I (AK834) wylądował przymusowo w rejonie Tobruku. Nie odniósł obrażeń, gdyż dopisało mu szczęście: już na ziemi, w chwilę po opuszczeniu kabiny przez pilota, samolot zapalił się.

14 marca 1942 r. podczas lotu na przechwycenie nieprzyjaciela, w walce z niemieckimi i włoskimi myśliwcami, plut. Zbigniewowi Urbańczykowi zaliczono wspólne zestrzelenie włoskiego myśliwca Macchi MC.202 na północny zachód od Tobruku. Drugą "połówkę" przyznano S/Ldr Clive'owi Caldwellowi. Polak pilotował Kittyhawka I (AK913).

Z biegiem czasu liczba Polaków w 112 Dywizjonie RAF znacznie się zmniejszyła. 5 maja do innej jednostki został przeniesiony plut. Józef Derma, a trzy dni później odeszli kpt. Feliks Gazda, sierż. Stanisław Grondowski, st. sierż. Jerzy Różański oraz plut. Zbigniew Urbańczyk. Tym samym w jednostce pozostali jedynie por. Feliks Knoll i por. Henryk Knapik. Ten ostatni został ranny w czasie lotu bojowego 26 maja. Podczas powrotu na własne lotnisko w jego Kittyhawku I (AK682) przestał pracować silnik. Knapik lotem ślizgowym usiłował dotrzeć na teren zajęty przez alianckie oddziały. Początkowo osłaniali go koledzy z dywizjonu, potem z powodu braku paliwa musieli się oddalić, by wrócić na własne lotnisko. Wówczas samotny pilot został zaatakowany i zestrzelony przez Messerschmitta 109. Odłamki raniły go w głowę i prawą łopatkę. Udało mu się dociągnąć do własnych linii i wylądować przymusowo na postrzelanej maszynie w rejonie Gazali. Zaraz po lądowaniu został zabrany przez polową karetkę i przewieziony do szpitala polowego. 29 maja przeniesiono go do szpitala w Heliopolis. Po zwolnieniu 2 czerwca na pokładzie Lockheeda jako pasażer odleciał z powrotem do 112 Dywizjonu RAF. Nie dotarł tam, gdyż samolot, którym leciał, uległ katastrofie, rozbijając się koło Heliopolis. Trzech pasażerów zginęło. Knapik doznał poparzeń, przez które ponownie trafił do szpitala. Do 112 Dywizjonu RAF powrócił 17 lipca i służył jako ostatni Polak w jednostce do 23 września 1942 r. Ostatni lot bojowy wykonał 1 września.

W okresie pobytu Knapika w szpitalach, od końca maja do lipca 1942 r. por. Feliks Knoll był jedynym Polakiem służącym w Dywizjonie "Rekinów". Poległ 10 lipca, kiedy jego Kittyhawk I (AK892) podczas lotu na bombardowanie niemieckich oddziałów pancernych został zestrzelony przez Messerschmitty 109 z jednostki JG 27 w rejonie lotniska Sidi Haneish w Egipcie.

Bilans Polaków w 112 Dywizjonie RAF przedstawia się następująco:

Stopień
Nr ewid.
Nazwisko, imię
Okres służby w 112 Dywizjonie RAF
plut. pil. (Sgt)784742Derma Józef08.02.1942-08.05.1942
kpt. pil. (F/Lt)P-0414Gazda Feliks08.02.1942-05.05.1942
sierż. pil. (Sgt)782063Grondowski Stanisław08.02.1942-05.05.1942
por. pil. (F/O)76746Jander Witold08.02.1942-21.02.1942
por. pil. (P/O)P-1302Knapik Henryk08.02.1942-26.05.1942; 17.07.1942-23.09.1942
por. pil. (F/O)P-0768Knoll Feliks08.02.1942-10.07.1942
por. pil. (F/O)P-0304Matusiak Czesław08.02.1942-12.02.1942
st. sierż. (Sgt)793605Różański Jerzy08.02.1942-05.05.1942
plut. pil. (Sgt)781038Urbańczyk Zbigniew08.02.1942-05.05.1942

Pięciu spośród Polaków służących w 112 Dywizjonie RAF zostało potem przydzielonych do polskich jednostek myśliwskich w Wielkiej Brytanii. Nim tam jednak trafili, przeszli ponowne szkolenie myśliwskie pod okiem polskich instruktorów w jednostce wyszkolenia bojowego 58 Operational Training Unit w Grangemouth w Szkocji. Byli to: por. Henryk Knapik, st. sierż. Jerzy Różański, sierż. Stanisław Grondowski, plut. Józef Derma i plut. Zbigniew Urbańczyk.

Wojciech Zmyślony

Fotografia z okresu kursu myśliwskiego w jednostce wyszkolenia bojowego 71 Operational Training Unit (71 OTU) w Gordon's Tree na początku 1942 r. Z prawej strony stoi plut. Józef Derma.
Kolejna fotografia wykonana w czasie szkolenia w 71 OTU. Wśród pozujących widoczny jest plut. Józef Derma (w okularach przeciwsłonecznych).
Plut. Józef Derma (z lewej) na ciężarówce podczas szkolenia w 71 OTU w Gordon's Tree.
Plut. Józef Derma w mundurze i hełmie tropikalnym.
Polscy myśliwcy 112 Dywizjonu Myśliwskiego RAF na znanej prasowej fotografii. Od lewej: st. sierż. Jerzy Różański, plut. Józef Derma (w jasnym hełmie korkowym), kpt. Feliks Gazda, sierż. Stanisław Grondowski, S/Ldr Clive Caldwell (gestykulujący), por. Feliks Knoll oraz por. Henryk Knapik.
Ta sama fotografia wykorzystana jako zdjęcie prasowe w gazecie z czasów II wojny światowej.
Kittyhawk I GA-Y (AK772) "London Pride" ("Londyńska Duma") ze 112 Dywizjonu RAF. Bojowo latali na niej plut. Józef Derma, kpt. Feliks Gazda oraz st. sierż. Jerzy Różański.
Ta sama fotografia wykorzystana jako zdjęcie prasowe w gazecie z czasów II wojny światowej.
Dowódca 112 Dywizjonu RAF S/Ldr Clive Caldwell.
S/Ldr Clive Caldwell dotykający podwieszonej do Kittyhawka bomby.
Seria zdjęć przedstawiających przygotowującego się do lotu i wsiadającego do maszyny S/Ldr Clive'a Caldwella. Na tej fotografii stoi na tle Kittyhawka I GA-M w towarzystwie jednego oficerów RAF.
S/Ldr Clive Caldwell stojący w kabinie Kittyhawka.
S/Ldr Clive Caldwell zapinający pasy, w czym asystuje mu żołnierz personelu naziemnego.
Kołujący Kittyhawk I GA-M ze S/Ldr Clivem Caldwellem. Samolot ten, podobnie jak inne maszyny ze 112 Dywizjonu RAF, ma namalowaną na nosie charakterystyczną paszczę rekina, przez którą jednostka nazywana była "Dywizjonem Rekinów".
St. sierż. Jerzy Różański (na skrzydle) w rozmowie ze S/Ldr Clivem Caldwellem. Z prawej strony widać fragment rekinich szczęk wymalowanych na Kittyhawku.
Inne ujęcie rozmawiających st. sierż. Jerzego Różańskiego (z prawej) i S/Ldr Clive'a Caldwella.
S/Ldr Clive Caldwell otrzymuje od jednego z polskich myśliwców (przypuszczalnie sierż. Stanisława Grondowskiego) polską odznakę pilota - "gapę".
Kołujący Kittyhawk ze 112 Dywizjonu RAF.
Plut. Zbigniew Urbańczyk (z lewej) oraz st. sierż. Jerzy Różański (z prawej) przed Kittyhawkiem. Na prawo od głowy Różańskiego widać na samolocie końcówkę napisu "...GER".
Plut. Zbigniew Urbańczyk przed Kittyhawkiem.
Plut. Zbigniew Urbańczyk w kabinie Kittyhawka.
Pies-maskotka 112 Dywizjonu RAF ubrany w skórzaną lotniczą kurtkę, haubę, maskę tlenową oraz gogle.
Plut. Józef Derma (z lewej), por. Henryk Knapik oraz inny dywizjonowy czworonóg - pies Prince (Książe).
Plut. Józef Derma (z lewej) i sierż. Stanisław Grondowski ze sprzętem zabieranym na loty: spadochronem, rękawicami i haubą.
Por. Henryk Knapik rysujący coś na piasku dla kolegi z jednostki, lotnika RAF.
Por. Henryk Knapik na pustynnym lotnisku w okresie służby w 112 Dywizjonie RAF.
Grupa pilotów Oddziału Polskiego w Takoradi. Na zdjęciu widać m.in. myśliwców służących w 112 Dywizjonie RAF: plut. Józefa Dermę (pierwszy z prawej) oraz por. Witolda Jandera (z nogą w gipsie).
Wykonane w atelier zdjęcie przedstawiające czterech polskich myśliwców ze 112 Dywizjonu RAF, którzy latali potem w polskich dywizjonach w Wielkiej Brytanii. U góry z lewej stoi plut. Zbigniew Urbańczyk. W dolnym rzędzie od lewej: st. sierż. Jerzy Różański, plut. Józef Derma oraz sierż. Stanisław Grondowski.
Nieformalny dowódca polskiej grupy myśliwców kpt. Feliks Gazda, na zdjęciu z okresu służby w Oddziale Polskim w Takoradi.
Strona z książki lotów (log-booka) kpt. Feliksa Gazdy z odnotowanymi lotami bojowymi w składzie 112 Dywizjonu RAF z lutego i marca 1942 r.
Strona z książki lotów (log-booka) por. Henryka Knapika z odnotowanymi trzema pierwszymi lotami bojowymi w składzie 112 Dywizjonu RAF.
Przeznaczona dla ludności arabskiej ulotka, w której w dwóch językach (angielskim i arabskim) informowano, że posiadacz tego dokumentu jest brytyjskim oficerem oraz zapewniano o możliwości otrzymania wynagrodzenia w zamian za pomoc mu. Ulotka była przydatna np. na wypadek zestrzelenia, a nosili ją także Polacy. Egzemplarz na zdjęciu należał do por. Henryka Knapika.
Dwuczęściowy nieśmiertelnik por. Henryka Knapika, zawierający nazwisko, numer służbowy, wyznanie, grupę krwi oraz napis RAF (Royal Air Force).
Baretki odznaczeń kpt. Feliksa Gazdy, otrzymane m.in. za służbę w 112 Dywizjonie Myśliwskim RAF. Na górze od lewej: Krzyż Walecznych, Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami (niekompletna, bez mieczy), Medal Lotniczy. Na dole od lewej: nieznana, 1939-1945 Star, Africa Star.
Kittyhawk I GA-Y (AK772) na którym latali m.in. plut. Józef Derma, kpt. Feliks Gazda i st. sierż. Jerzy Różański, 112 Dywizjon Myśliwski RAF. Libia, wiosna 1942 r. (rys. Wojciech Sankowski).
Kittyhawk I GA-V (AK578) na którym latali m.in. por. Witold Jander i st. sierż. Jerzy Różański, 112 Dywizjon Myśliwski RAF. Libia, wiosna 1942 r. (rys. Wojciech Sankowski).