Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej
Tadeusz Kowalski

Tadeusz Kowalski

Tadeusz Mariusz Kowalski urodził się 31 grudnia 1917 r. w miejscowości Kukawki koło Warszawy. Był jednym z licznego rodzeństwa, miał bowiem pięciu braci i siostrę. Po ukończeniu szkoły powszechnej rozpoczął edukację w Państwowej Szkole Rzemieślniczo-Przemysłowej w Warszawie, którą ukończył w 1938 r. W okresie od września 1938 r. do kwietnia 1939 r. pracował w Polskich Fabrykach Kabli i Walcowni Miedzi w Ożarowie jako ślusarz-mechanik.

29 kwietnia 1939 r. został wcielony do batalionu szkolnego w Świeciu w stopniu szeregowca, a 15 lipca skierowany do 3 Pułku Lotniczego w Poznaniu na Ławicy. Tam, również jako szeregowiec, należał do Eskadry Szkolnej. Jego marzeniem było latanie, czemu początkowo stawali na przeszkodzie rodzice, dając za wzór dwóch jego starszych braci, z których jeden był nauczycielem, a drugi księdzem. Chcieli, by i on wybrał spokojną i bezpieczną przyszłość. Tadeusz, który w końcu rodziców przekonał, przeszedł badania lekarskie i choć nie zdążył przed 1939 r., trafił tak czy inaczej do lotnictwa. Przeżył też swych braci, choć jego życie kilka razy wisiało na włosku.

Pierwsza z takich sytuacji miała miejsce 1 września 1939 r., kiedy uniknął śmierci podczas pierwszego bombardowania koszar na Ławicy. Był wówczas w łazience, szykując się do służby przy kopaniu rowów przeciwodłamkowych. Po pierwszych eksplozjach Kowalski znalazł schronienie w... szafie. Niektórym jego kolegom pogłębiającym na zewnątrz okopy, nie dopisało takie szczęście. Była godzina 11.30, dopiero wtedy dotarła do wszystkich wiadomość o wybuchu wojny. Poprzez Lublin udał się w stronę granicy rosyjskiej, po drodze napotykając część personelu 6 Pułku Lotniczego we Lwowie. Wraz z nimi przekroczył granicę Rumunii, gdzie został internowany.

Ucieczkę z obozu umożliwił prezent, jaki Polacy wręczyli strażnikowi. Był to specjalnie spreparowany pocisk, który zablokował zamek karabinu. Pod przybranym nazwiskiem Podkowa, w Boże Narodzenie 1939 r. drogą morską na pokładzie statku "Patris" dostał się do Bejrutu, gdzie miejscowa ludność arabska była bardzo pozytywnie nastawiona do Polaków. Kolejnym etapem jego tułaczki była Marsylia, gdzie skoszarowano ich w strasznych warunkach wraz z hiszpańskimi, komunistycznymi uchodźcami a poruszanie we wszechobecnym błocie ułatwiały jedynie deski przywiązane do obuwia. Następnie znalazł się w Lyon i Le Bourget. Wraz z grupą kolegów został przydzielony do pomocy na francuskim lotnisku. Niestety któregoś dnia okazało się, że zostali sami. Francuzi uciekli, zabierając też wszystkie pojazdy. Na "wypożyczonym" spod kościoła rowerze przebył całą Francję (mimo że koło Bordeaux próbowano mu pojazd zarekwirować) i dotarł do Bayonne.

Tadeusz Kowalski do dziś ma wyrzuty sumienia z powodu tego drobnego występku, niemniej jednak była to jedyna szansa wydostania się z Francji i ucieczki przed depczącymi po piętach Niemcami. Poprzedni właściciel roweru co prawda przewidział taką możliwość, spuszczając z kół powietrze; nie wziął jednak pod uwagę że trafi na zdesperowanego młodego Polaka. Francuzi utrudniali załadunek w porcie Saint-Jean-de-Luz, przekonani jednak, że przebywanie w jednym miejscu tak dużej ilości polskiego wojska stanowi groźbę dla miasta, ustąpili. Przy pomocy małych łodzi przeprawiono Polaków na statek.

Na pokładzie "Arandora Star" po trzech dniach podróży Kowalski dopłynął do Liverpoolu, a stamtąd dostał się do Blackpool. Niedługo po tym statek ten, płynąc do Kanady, został zatopiony w pobliżu Irlandii. Trafił na szkolenie w charakterze radiotelegrafisty do 2 Signal School w Yatesbury. Następnie był wysłany do szkoły strzelców pokładowych 7 Air Gunnery School w Stormy Down w Walii. Od marca 1942 r. przebywał w jednostce wyszkolenia bojowego 18 Operational Training Unit w Bramcote, 26 czerwca 1942 r. trafił na stację RAF w Weeton. Przebrnięcie przez kurs a następnie egzamin radiooperatora nie należało do spraw prostych. Alfabet Morse'a trzeba było po prostu wbić sobie do głowy, nie można się go zwyczajnie nauczyć. By zdać egzamin trzeba było rozszyfrować 25 słów i 125 liter na minutę. Nie było czasu na zastanowienie.

Tadeusz Kowalski po raz kolejny przekonał się, że opatrzność czuwa nad nim. W okresie zgrywania załóg trafiła mu się okazja wyjazdu na urlop. Kiedy wszystko zapięte było na ostatni guzik został poproszony o przysługę. Lot treningowy w zastępstwie chorego kolegi z inną załogą. Odmówił, nie pozwalał czas - tego dnia miał wyjechać. Miejsce w hotelu w Blackpool już czekało, nie było też możliwe odwołanie biletu kolejowego. Ten lot miał być też ostatnim, również dla wybierającej się na urlop tamtej załogi. Niedługo potem Kowalski dowiedział się o katastrofie Wellingtona i o śmierci wszystkich będących na pokładzie. Wypadek nastąpił prawdopodobnie z przyczyn technicznych.

W lipcu 1942 r., w stopniu Sergeanta trafił do 301 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Pomorskiej" w Hemswell. W międzyczasie odbył też krótkie przeszkolenie w Blackpool (październik 1942). Jako radiooperator wszedł w skład załogi: pilot Sgt Marian Błachowski, nawigator F/O Jan Stachurski i strzelcy Sgt Zygmunt Turuta i Sgt Karol Molewicz. Nocą z 11 na 12 października na pokładzie Wellingtona R1585 wystartowali do swego dziewiątego wspólnego lotu bojowego. Była to piąta z rzędu noc w powietrzu. Zadaniem było minowanie wybrzeży Danii. Samolot leciał bardzo nisko, tzw. "kosiakiem". Kowalski pozostawił swe stanowisko radiotelegrafisty i obserwował niebo poprzez "astro". Wiedział, że nie powinien tego robić, miał czuwać nad aparaturą, ale żal mu było, że tylko koledzy mogą widzieć co się dzieje dookoła. W pewnym momencie Welligton gwałtownie zniżył lot i wpadł do lasu w okolicy Hyttekorel (w niektórych publikacjach pojawia się błędna wersja wodowania). Wszystko stało się tak nagle, że nikt (być może z wyjątkiem pilota) nie zorientował się co zaszło. Gałęzie spowolniły pęd maszyny i zamortyzowały uderzenie. Wieżyczka przedniego strzelca zatrzymała się o kilka centymetrów od drzewa. Gdyby Kowalski siedział przy radiostacji, jak winien był, z pewnością rozbiłby o nią głowę. Cała załoga opuściła wrak maszyny. Pierwszy wyszedł Kowalski, pomagając innym. Będąc w szoku nie zauważył rany na głowie. Z czasem opadł z sił i nie mógł wstać. Dosyć szybko zjawiła się grupa ratownicza. Kowalski odmówił zastrzyku morfiny, twierdząc, że przyda się innym, niemniej jednak sam wymagał przeniesienia do ambulansu na noszach. Załoga po wstępnie udzielonej pomocy trafiła do szpitala w okupowanym Hadenslav. Pozornie fizycznie najlepiej wyglądał pilot, był też w dobrej kondycji psychicznej. Niestety nerki zostały tak uszkodzone podczas lądowania i uderzenia o ziemię, że jego godziny były policzone Wiedzieli o tym pozostali. Mimo troskliwej opieki duńskiej służby medycznej Marian Błachowski zmarł po niedługim czasie tego samego dnia. Został pochowany na cmentarzu w Abenra.

Lokalny lekarz informował, że członkowie załogi będą bezpieczni w szpitalu tak długo, jak długo zostaną w łóżkach. Nie mogło to jednak trwać wiecznie. Kiedy po kilku dniach stan zdrowia Kowalskiego poprawił się, został poddany przesłuchaniu i 5 listopada przetransportowany do obozu Stalag Luft 1 w Barth. Warunki tam panujące były jak na wojenne możliwości dobre. Komendantem obozu był austriacki oficer o arystokratycznym rodowodzie. Znał on doskonale gen. Franciszka Kleeberga, ojca jednego z jeńców, co nie było bez wpływu na to, w jaki sposób traktował Polaków. Sam Kowalski też radził sobie nieźle. Jako wytrawny gracz w karty zdobywał papierosy, które były wówczas jedyną obozową walutą (któregoś dnia wygrał ich 14 tysięcy sztuk!).

W Barth Kowalski przebywał do 15 listopada 1943 r. 18 listopada trafił do obozu Stalag 4B w Mühlberg an der Elbe w Prusach, następnie od 18 lutego 1944 r. do 17 lipca 1944 r. przebywał w Stalagu Luft 6 w Heydekrug. Na jego drodze jeńca wojennego były też: Stalag 312 w Toruniu (Thorn; 19 lipca - 3 sierpnia 1944 r.), ponownie Mühlberg (16 sierpnia - 30 sierpnia 1944 r.) oraz obóz Stalag 357 w Fallingbostel w Niemczech (3 sierpnia 1944 r. - 8 kwietnia 1945 r.). Tam zastało go wyzwolenie. Po kilku dniach na pokładzie Lancastera został przetransportowany do Anglii. 6 maja 1945 r. poddano go zwyczajowej procedurze sprawdzenia informacji, jaką przechodzili wszyscy jeńcy wojenni po powrocie z niewoli. W okresie powojennym Kowalski służył na lotnisku Hendon na stanowisku kontroli lotów. Był również obecny przy odprawach powracających z kontynentu żołnierzy, poddawanych kontroli przywożonego bagażu (nie dotyczyło to VIP-ów, takich jak np. belgijski książę, którego rzeczy prywatne były nietykalne).

Tadeusz Kowalski wojnę zakończył w stopniu sierżanta i Warrant Officera. Został odznaczony Krzyżem Walecznych, Medalem Lotniczym, Odznaką Honorową za Rany i Kontuzje oraz medalami pamiątkowymi. Wstąpił do Polskiego Korpusu Przysposobienia i Rozmieszczenia, ostatecznie osiedlił się w Londynie. Początkowo pracował w fabryce produkującej fotele do samolotów, a następnie trafił do pralni chemicznej. W 1952 r. przeniósł się do największej angielskiej firmy związanej z tą samą branżą, gdzie pracował aż do emerytury, stając się jednym z najwybitniejszym fachowców, odpowiedzialnych za działanie rozrzuconych po dużym terenie zakładów. Mając 75 lat ciągle pokonywał dziennie odległość ok. 80 mil w jedną stronę (m.in. do Bletchley Park). Na odpoczynek odszedł po 41 latach aktywnej pracy. Mieszkał w Ruislip koło Londynu, nieopodal słynnego lotniska w Northolt.

Tadeusz Kowalski zmarł 23 sierpnia 2007 r. w wieku 89 lat.

Piotr Sikora