Polskie Siły Powietrzne w II wojnie światowej

"Poles fight back"

W numerze czasopisma armii amerykańskiej "Yank. The Army Weekly" z 23 lipca 1943 r. został opublikowany artykuł pt. "Poles fight back" (co przetłumaczyć można jako "Polacy odpowiadają atakiem"). Poświęcony był polskim załogom 300 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Mazowieckiej" oraz 305 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Wielkopolskiej", które w tym okresie stacjonowały na wspólnym lotnisku (od stycznia 1942 r. do czerwca 1943 r. w Hemswell, a od czerwca do września 1943 r. - w Ingham). Autor - Sergeant (sierżant) Walter Peters - skrótowo omówił wojenną aktywność Polaków, opisując bojowy wysiłek liczbami i przytaczając krążące wśród personelu latającego anegdotki. Wspomniał też o dwóch lotnikach 305 Dywizjonu rodem z Polonii amerykańskiej. Pierwszym z nich był st. szer. strz. Brunon (Bronisław) Godlewski z załogi kpr. pil. Kazimierza Artymiuka, drugim - sierż. strz. Józef Sawicki, który latał z załogą ppor. pil. Jana Krzehlika.

Jak w prawie każdym wojennym artykule, polscy lotnicy, których rodziny pozostały w okupowanej Polsce, ze względów bezpieczeństwa nie byli wymienieni z nazwiska (np. "F/O Andrzej"). Niestety, Peters powielił w swym tekście mit, jakoby polskie samoloty w 1939 r. zostały zniszczone na lotniskach. Jak wiadomo, legenda taka została wytworzona przez propagandę III Rzeszy i nie miała nic wspólnego z rzeczywistością.

Sgt Walter Peters dobrze poznał pracę polskich lotników, gdyż sam także brał udział w nalotach jako nadliczbowy członek załogi, czy raczej jako pasażer. Co ciekawe, do 300 Dywizjonu powrócił kilka miesięcy po opublikowaniu artykułu w czasopiśmie "Yank" i nocą z 4 na 5 grudnia 1943 r. w załodze st. sierż. pil. Wacława Niezręckiego poleciał na minowanie wód nieprzyjaciela.

Peters nie był jedynym korespondentem wojennym, latającym na pokładzie polskich bombowców. W Polskich Siłach Powietrznych służyli także rodzimi korespondenci wojenni, którzy pisywali m.in. do "Skrzydeł. Wiadomości ze Świata". Byli to m.in. st. szer. Władysław Kisielewski oraz kpt. Janusz Meissner. Pojedyncze artykuły do gazet i czasopism dla polskich żołnierzy przesyłali także zwykli piloci liniowi o zacięciu pisarskim, np. mjr Stefan Łaszkiewicz czy por. Tadeusz Schiele. Również najsłynniejszy chyba polski reporter frontów II wojny, Melchior Wańkowicz, podjął tematykę lotniczą, pisząc o działalności 663 Dywizjonu Samolotów Artylerii 2 Korpusu Polskiego, walczącego w 1945 r. we Włoszech.

Poniżej znajduje się pełna treść artykułu Sgt Waltera Petersa:

Polska baza bombowa w Wielkiej Brytanii. Nawet jeśli to nie dobrze udowodniony fakt, krąży oparta na mocnych podstawach plotka, że Polskie Siły Powietrzne obecnie przeżywają swoje wspaniałe dni. Słyszysz historię wśród śmiechu mężczyzn, który brzmi echem wewnątrz kadłuba bombowców Wellington, 13 000 stóp nad Berlinem. Słyszysz historię polskich pilotów, wysyłanych, aby wywoływać pożary.

Jedną z najbutniejszych przechwałek Hitlera było to, że zmiażdżył Polskie Siły Powietrzne w 1939 r. zanim polskie samoloty w ogóle oderwały się od ziemi. Nie zrobił tego. Zniszczył tylko maszyny. Duch bojowy lotnictwa pozostał niepokonany i dzisiaj, operując z brytyjskich lotnisk, Polacy mają więcej potężniejszych i lepszych bombowców niż mieli w Polsce.

Ponad 10 000 polskich lotników służy u boku RAF, i do dziś zrzucili ponad 11 milionów funtów bomb na Berlin, Hamburg, Essen, Düsseldorf, Kolonię i na wiele innych miast. Jak na "zmiażdżone" lotnictwo, idzie Polakom całkiem nieźle.

Najdziwniejszą rzeczą dotyczącą Polskich Sił Powietrznych jest to, że praktycznie każdy ich żołnierz uciekł ze zdominowanej przez nazistów Europy. Opowiada się historię pewnej grupy, która przedostała się przez Włochy do Afryki, potem do Gibraltaru i wreszcie do Wielkiej Brytanii. Przez cały ten czas byli przebrani za staruszków i staruszki.

Inna historia dotyczy nocy przed nalotem, gdy chłopcy jedli na kolację rybę, która nie była szczególnie dobra. "Ryby musiały być karmione niemieckimi ciałami w Kanale" - mówi F/O Andrzej. W każdym razie, parę minut po opuszczeniu bazy, załoga zaczęła odczuwać mdłości. Przez interkom zrobili krótką konferencję i zdecydowali, że ból brzucha nie pozbawi ich zaszczytu zbombardowania bardzo ważnego celu, toteż kontynuowali lot.

Część z załogi apogeum choroby przeżyła nad Morzem Północnym, a część nad Niemcami. Wszyscy poza pilotem. Ten nie wymiotował aż do momentu, w którym znaleźli się tuż nad celem. Krzyknął do nawigatora, aby przejął stery.
- Na miłość Boską, czemu? - spytał nawigator.
- Jestem cały utytłany w tym paskudztwie - odpowiedział pilot.

Nawigator przejął stery bez dalszego dociekania. Wiedział, że pilot nie był w tym momencie ani speszony, ani obrzydzony.
- Pomyśl, co by było, gdybyśmy zostali zestrzeleni - rzekł później pilot. - Naziści mogliby pomyśleć, że zrobiło nam się niedobrze, bo tak nas wystraszyli, a jakie to zrobiłoby wrażenie?

Większość z tych ludzi była nad terenem nieprzyjaciela 10, 20, a często nawet 50 razy. Nawet sam Group Captain wykonał ponad 20 zadań. Group Captain jest bardzo skromny w kwestii swoich wyczynów, ale bardzo chwali dwóch Amerykanów w jego dywizjonie.

Jednym z nich jest Sgt Bronisław Godlewski z Chicago, opisywany przez Group Captaina jako "jeden z najodważniejszych ludzi, których kiedykolwiek spotkał".

Godlewski ma 19 lat, a do Polskich Sił Powietrznych został wcielony tuż przed Pearl Harbor. Ostatnio AVM Stanisław Ujejski odznaczył go Virtuti Militari i Krzyżem Walecznych. Od ostatniego stycznia ten dzieciak wykonał 10 lotów bojowych na cele wroga.

Ostatni lot był wymierzony w Essen, jedną z najmocniej bronionych nazistowskich przemysłowych twierdz. Po zrzuceniu bomb byli atakowani sześć razy przez szwabskie myśliwce. Setka pocisków z karabinów maszynowych Niemca rozbiła wieżyczkę strzelecką Godlewskiego. Ale on mocno trzymał swoje karabiny, równocześnie podając pilotowi wskazówki na temat kierunków, w których należy wykonywać uniki. Gdy wylądowali, koledzy Godlewskiego znaleźli go nieprzytomnego w wieżyczce, poważnie rannego. Uwolnienie jego poharatanych dłoni zajęło im pół godziny, tak mocno wciąż ściskały karabiny. Obie jego ręce trzeba było amputować.

Wszyscy lotnicy mają ogromny szacunek dla personelu naziemnego, który obsługuje ich maszyny. F/O Andrzej opowiadał o jednym z polskich mechaników.
- Szykowałem się właśnie do lotu bojowego nad Kolonię tego dnia - mówi Andrzej - gdy zobaczyłem go poklepującego pospiesznie spadochron na siedzeniu pilota. Spytałem go, co robi. Odpowiedział, że szuka czegoś, co mu się zapodziało. Później, gdy wracałem z nad Kolonii, zajrzałem do spadochronu i znalazłem srebrny krzyżyk. Następnego dnia poszedłem do tego mechanika, by mu podziękować. Powiedział: "Wszystko w porządku. Ja zostawiam ten krzyżyk pod pańskim spadochronem przed każdym z pańskich lotów. Moja mama dała mi go tuż przedtem, zanim uciekłem od Niemców. Powiedziała, że nigdy nie będę miał pecha, jeśli będę miał go przy sobie. Pomyślałem, że trochę tego szczęścia przyda się i panu".

Sgt Walter Peters
YANK Staff Correspondent
(tłumaczenie Wojciech Zmyślony)

Okładka numeru, w którym opublikowano tekst "Poles fight back".
Strona z artykułem.
Fragment ORB 300 Dywizjonu Bombowego "Ziemi Mazowieckiej" z zaznaczonym lotem bojowym korespondenta Sgt Waltera Petersa nocą z 4 na 5 grudnia 1943 r. Poleciał on wówczas z załogą st. sierż. Wacława Niezręckiego na minowanie rejonu opatrzonego kryptonimem "Nectarines" (Wyspy Fryzyjskie).
"Tylny strzelec Sgt Jacek".
"Radiotelegrafista Sgt Władysław".
"Strzelec Sgt Stanisław".
"Pilot Sgt Franek" (Franciszek).
"Pilot F/O Staszek" (Stanisław).
"Radiotelegrafista Sgt Stefan".